niedziela, 11 października 2015

Targi Slow Fashion w Warszawie

Taki kwiecisty napis witał wszystkich przybywających na targi :)

Nie wiem jak Wam, ale mi jesienna aura dała już porządnie popalić, bo od pięciu dni nieprzerwanie choruję. W ostatnich miesiącach postanowiłam zrobić poważną rewolucję w swoim życiu, podjęłam kilka istotnych decyzji, dużo się działo (być może za jakiś czas napiszę o szczegółach), a tutaj nagle dopadło mnie łóżko, piżama i 10 paczek chusteczek dziennie. Organizm chwilowo odmawia mi posłuszeństwa, ale jak to mówią "nie ma tego złego...", ponieważ mogę spokojnie napisać Wam o moich odczuciach związanych z warszawskimi targami Slow Fashion, na które pojechałam w zeszłym tygodniu. 

Wrażenia mam raczej pozytywne, chociaż przyznaję, że było także trochę poważnych niedociągnięć. W dużym skrócie, zdecydowanie na plus oceniłabym miejsce organizacji wydarzenia (Stadion Narodowy), podział targów na strefy, organizację przymierzalni oraz imponującą liczbę wystawców. Z kolei słabą stroną była dla mnie strefa Slow Food (wewnątrz praktycznie trzy stoiska i brak miejsc do siedzenia, na zewnątrz foodtrucki, które ponoć były "wyselekcjonowane", jednak moim zdaniem ze slow foodem miały niewiele wspólnego), a także bilety w formie opasek na nadgarstek (od razu skojarzyły mi się z hotelowymi, neonowymi bransoletkami "all inclusive"). Tym, co jednak trapi mnie najbardziej (po raz kolejny) jest zbyt mała różnorodność oferowanych produktów, i ich wysokie ceny. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale napotkałam całkiem sporo przypadków, gdy np. poliestrowa sukienka do kolan kosztowała 600 złotych, a bluza dresowa 300. Muszę poświęcić temu tematowi oddzielny post, ale niesamowicie irytuje mnie zawyżanie cen tylko dlatego, że coś jest "made in Poland". Natomiast kwestię braku różnorodności poruszałam już kiedyś we wpisie o krakowskim Kiermashu (tutaj link) i wciąż jestem zawiedziona, choć już nie w takim dużym stopniu.






Jak pewnie część z Was pamięta, spore nadzieje wiązałam ze strefą Elegance, ponieważ przeważająca na targach moda "dresowa" nie jest do końca w moim stylu. Muszę przyznać, że obecnych było bardzo wielu wystawców oferujących ubrania i dodatki eleganckie, jednak chodząc od stoiska do stoiska odniosłam wrażenie, że na co drugim widzę to samo. Wyraźnie dominowały płaszcze oversize lub typu szlafrokowego, sukienki "tuby", piankowe spódnice oraz minimalistyczna biżuteria. Jeżeli zaś chodzi o modę męską to były tylko trzy stoiska godne uwagi. Na szczęście udało mi się trafić na kilku wystawców, którzy skradli moje serce. Miałam bardzo rygorystycznie określony budżet, dlatego nie kupiłam wiele, ale teraz przynajmniej wiem, na jakie perełki powinnam zacząć oszczędzać;).

Na co dzień do mojej garderoby bardzo lubię wplatać różne elementy inspirowane modą męską, dlatego gdy zobaczyliśmy z mężem stoisko Moniki Stawczyk (tworzącej pod marką Bowstyle), nie mogliśmy się od niego oderwać. Pani Monika ma w ofercie muchy i poszetki we wszystkich kolorach i wzorach, jednak na nas największe wrażenie zrobiły szyte przez nią męskie i damskie kamizelki. Uwierzcie mi, na tak dobre krawiectwo aż miło było popatrzeć. Ostatecznie kupiłam dla siebie dwie muchy (poniżej), a mąż wciąż rozważa zamówienie kamizelki:).



Kolejna marka, którą chciałabym Wam polecić jest Pradelle - jedyny w Polsce dystrybutor biżuterii Thallo tworzonej z... naturalnych roślin! Jak możemy przeczytać na ich stronie "rośliny są w odpowiedni sposób utrwalane, poddawane obróbce, a następnie platerowane metalami szlachetnymi o najwyższej próbie. Na koniec biżuteria jest utwardzana specjalnym lakierem, tak żeby była odporna na różne uszkodzenia mechaniczne. Wszystkie z czynności są wykonywane ręcznie z największą starannością." Skomplikowany proces produkcji ma swoje odzwierciedlenie w cenach, są one jednak dość zróżnicowane. Poniżej mój ulubiony (niestety póki co tylko na zdjęciu) naszyjnik Demetra, zrobiony z dwóch kłosów zboża pokrytych złotem. Cudo!



Podczas targów widziałam kilku wystawców oferujących kurtki skórzane, ale najlepsze wrażenie zrobiła na mnie pani z Mollocco Design. Piękne kurtki w różnych krojach i kolorach, a do tego w bardzo atrakcyjnej cenie. Moją obecną skórzaną ramoneskę mam już dość długo i uwielbiam ją, ale gdy w końcu nadejdzie koniec jej "żywota", to nie mam wątpliwości do kogo się zwrócić:). Mollocco reklamuje się słowami "uszyjemy ze skóry wszystko czego zapragniesz", więc do wyboru są także sukienki, bluzki, spódnice oraz torebki nerki.



Skoro już o torebkach mowa, to muszę wspomnieć o marce LA BOBA. Jej cechy charakterystyczne to proste, eleganckie wzory i świetna jakość wykonania. W moje gusta najbardziej trafiają modele o mniejszych rozmiarach i pudełkowym kształcie, takie jak Alicante, Carmen (poniżej) czy Havana. Znaczącym minusem są jednak ceny, gdyż polskie torebki skórzane o podobnych wymiarach można kupić znacznie taniej (na przykład u Klaudii Rozwadowskiej czy Zuzi Górskiej).


I już na zakończenie M.unique, które urzekło mnie swoją kolekcją - prostą, ale bardzo kobiecą i elegancką. Znajdziecie tam przede wszystkim sukienki i spódnice, chociaż ja przekornie kupiłam... spodnie. Od bardzo dawna szukałam podobnego kroju, i nie mogłam sobie odmówić gdy je zobaczyłam. Są w kolorze granatu, z wysokim stanem, zakładkami i zwężającą się nogawką (skład: 95% wiskoza). M.unique dostało mojego "lajka" na facebooku, bo wiem, że będę z zainteresowaniem obserwować ich nowe kolekcje.

To już wszystko na dzisiaj. Może ktoś z Was również był wtedy na targach Slow Fashion? Albo wybrał się na wczorajszy CRACK Fashion Festival w Krakowie? Niestety przez chorobę ja musiałam sobie odpuścić. Trzymajcie się ciepło!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz