środa, 30 grudnia 2015

3P na koniec roku: podsumowania, przemyślenia i postanowienia.

W grudniu niewiele działo się na blogu, co było po części związane z drobną rewolucją w moim życiu, lecz także z wyjazdem za granicę w pierwszej połowie miesiąca (od jakiegoś czasu przygotowuję dla Was styczniowy post podróżniczy;)). Już jutro ostatni dzień roku 2015, i pomyślałam sobie, że może warto poświęcić chwilę na odrobinę refleksji. Wszystko zebrałam w prostej formie 3P (czyli podsumowania, przemyślenia i postanowienia). 

PODSUMOWANIA
Cały ten miniony rok oceniam bardzo pozytywnie. Oczywiście były trudne chwile i ciężkie momenty, ale zdecydowana większość doświadczeń przyniosła mi dużo radości i szczęścia. Gdybym miała wyliczyć niektóre z nich, z pewnością byłoby to: 
- ukończenie studiów magisterskich - może nie kosmiczny, ale zawsze sukces ;) 
- prowadzenie własnego bloga (kilka dni temu obchodziłam blogowe pierwsze urodziny!) - nawet nie domyślacie się, jaką trudność sprawiło mi przełamanie się i wyjście z moim pisaniem "do ludzi". Okropnie się stresowałam i obawiałam negatywnej reakcji znajomych, lecz, jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie, bo wielu bardzo mnie wspiera i motywuje. Za każdym razem największą radość sprawiają mi komentarze pod postami - interakcja z czytelnikami bloga jest dla mnie niezwykle budująca. 
- podróże małe i duże - chyba nic nie ładuje mi akumulatorów tak, jak odwiedzanie i poznawanie nowych miejsc. Bez znaczenia, czy są to tylko drobne wycieczki (w tym roku zaliczyliśmy m.in. Bieszczady, Zamek Lipowiec, Niepołomice, Janów Lubelski) czy dalsze wyjazdy: do Wiednia i na Gran Canrię. Spełnieniem mojego marzenia z pewnością była również podróż poślubna na Malediwach.   
- 25 urodziny - dzięki mojemu mężowi oraz zaangażowaniu przyjaciół, były to najwspanialsze urodziny jakie do tej pory miałam. Ponieważ uwielbiam gry miejskie, zorganizowano dla mnie właśnie taką grę, trwającą prawie cały dzień. Musiałam wykonywać różne skomplikowane zadania oraz wykazywać się wieloma (czasem dziwacznymi) umiejętnościami. 
- nowi ludzie - w tym roku poznałam dużo nowych osób, i już wiem, że z niektórymi mam szansę nawiązać długoletnie i wartościowe znajomości. 

PRZEMYŚLENIA
Jeżeli chodzi o blogowanie, z pewnością chciałabym je kontynuować. Zauważyłam, że największą popularnością cieszą się posty związane z modą i slow fashion, co widocznie powinnam wziąć pod uwagę, i poświęcić tym zagadnieniom więcej uwagi. Mam już pomysły na nowe cykle tematyczne, i bardzo chciałabym je zrealizować. Na pewno dalej pojawiać się będą różne ciekawe miejsca do odwiedzenia, rękodzieło oraz sporadyczne posty kulinarne. Jeżeli macie jakieś sugestie lub pomysły, bardzo chętnie się z nimi zapoznam. 
Wykraczając poza sferę blogowania, podjęłam w tym roku istotną decyzję co do własnej kariery zawodowej i tego, co chciałabym robić w życiu. Często słyszymy, że sami siebie ograniczamy, jeżeli chodzi o realizację naszych marzeń. Zawsze podchodziłam do tego z dużym dystansem, ale po głębszym przemyśleniu sprawy zrozumiałam, że (w moim przypadku) to jednak prawda. Podjęłam wobec tego pewne kroki, które mam nadzieję w przyszłym roku zaczną powoli owocować, i pomogą mi osiągnąć cel. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, na pewno dam Wam znać. 

POSTANOWIENIA
Mam ich kilka, ale najważniejsze dotyczy bycia większą optymistką. Niestety spotkało mnie w życiu takie wydarzenie, które sprawiło, że od tamtej pory ciężko mi z radością i pozytywnym myśleniem podejść do niektórych spraw. Bardzo chciałabym się zmienić, bo wyjątkowo w sobie tego nie lubię (takiego zamartwiania się "na zapas"). Żeby trochę sobie pomóc, postanowiłam w 2016 roku podjąć się pewnej inicjatywy, która określana jest "Słoikiem Szczęścia". W skrócie chodzi o to, żeby mieć jakiś pojemnik (może to być słoik) do którego codziennie wieczorem wkłada się karteczkę. Na tej karteczce zapisujemy co miłego/radosnego/pozytywnego spotkało nas danego dnia. Dzięki temu, pod koniec roku możemy zobaczyć, ilu pięknych chwil doświadczyliśmy w ciągu 12 miesięcy. Was również zachęcam do podobnej aktywności, i niech ta propozycja będzie moją skromną rekompensatą za pominięte grudniowe Czasoumilecze. Jak to u Was wygląda, czy też macie jakieś szczególne postanowienia na nadchodzący rok? Z całego serca życzę Wam ich pomyślnej realizacji oraz Szczęśliwego Nowego Roku!



poniedziałek, 26 października 2015

Sezon jesień/zima - co warto kupić?

Zapewne dziwicie się, że podejmuję ten temat dopiero teraz, gdy jesień jest już w pełni. Obserwując otoczenie zauważyłam, że zdecydowanie chętniej wydajemy pieniądze nie na samym początku sezonu, lecz podczas wyprzedaży w trakcie jego trwania (tzw. midseason sale). Ponieważ wyprzedaże często związane są ze spontanicznymi i nieprzemyślanymi zakupami, postanowiłam przeglądnąć magazyny dotyczące mody z kilku ostatnich lat. Starałam się wybrać takie elementy, które zawsze powracają w okresie jesienno-zimowym, a także te które były (oraz są) tylko przelotnymi trendami, i najpewniej niedługo stracą cały swój urok. Przygotowałam dla Was również kilka zestawów zdjęć, w ramach drobnej inspiracji. 
Mam prośbę, żebyście podeszli do tego posta z dystansem. Jak już wspomniałam, moje spostrzeżenia oparłam na przeglądzie różnych magazynów (niektóre są nawet sprzed kilkunastu lat), ale jeżeli ktoś poczuje się urażony, bądź ma odmienne zdanie, chętnie podyskutuję na ten temat w komentarzach. :) 
Na pierwszy ogień idą jesienne "klasyki". W elementy tego typu warto inwestować, bo najpewniej po wielu latach wciąż będą cieszyły się popularnością. Bardzo dobrym rozwiązaniem jest kupowanie takich rzeczy, z których będziecie korzystać przez cały rok. Przykładowo: długą spódnicę w stylu boho możecie nosić latem do sandałów, a także jesienią do botków na obcasie i futrzanej kamizelki. 

KRATA

Krata (zwłaszcza typu Tartan) jako wzór jest w okresie jesiennym niezwykle popularna. Mi osobiście zawsze nasuwa pozytywne skojarzenia, np. ze staromodnym fotelem stojącym przy kominku, lub przytulnym, wełnianym pledem, którym mogę się otulić. Moje dwie ulubione kraciaste rzeczy w szafie to ciepła, flanelowa męska koszula oraz spodnie cygaretki (kupione w second handzie, podczas tegorocznego wyjazdu do Wiednia). Jeżeli jednak w tym wzorze nie czujecie się zbyt pewnie, lub też kraciaste koszule kojarzą się Wam jedynie z brodatym drwalem albo festynem country, to najlepiej spróbować szczęścia w doborze dodatków. Tutaj pole do popisu jest bardzo szerokie, do dyspozycji mamy między innymi szale, rękawiczki, czapki, poncza, kamizelki, a nawet torebki.  




ZWIERZĘCE PRINTY

Być może w tym sezonie nie są tak widoczne jak w poprzednich, ale pojawiają się praktycznie co roku. Oprócz popularnej panterki można znaleźć nawiązania do innych dzikich zwierząt, na przykład zebry lub tygrysa. Nie ukrywajmy, że noszenie wzorów tego typu wymaga dużej pewności siebie. Zawsze z zazdrością obserwuję dziewczyny ubrane w obszerne "panterkowe" płaszcze, być może kiedyś nadejdzie dzień, że sama odważę się taki założyć:). Jeżeli podobnie jak ja nie jesteście do końca przekonane, warto wypróbować mniejsze elementy garderoby i dodatki. 




STYL BOHO 

Boho najczęściej pojawia się w kolekcjach sklepowych właśnie na jesień, lub późną wiosną i latem. Daje każdemu duże pole do popisu, bo łączy w sobie luźne bluzki, wzorzyste swetry, kamizelki, długie spódnice, falbany i frędzle, a my czerpiemy z tego tyle, ile nam się podoba. Żeby uniknąć stylizacji typowo hipisowskiej lub zalatującej cygańską bohemą, można postawić na jeden, wyrazisty element - kolorową biżuterię (drewno, koraliki, pióra, itp.), futrzaną kamizelkę, buty/torebkę z frędzlami, albo bluzkę z falbanami (super wyglądają takie, które subtelnie wystają spod swetra). Warto wykorzystać również poncza, ostatnio bardzo popularne. Od niedawna niektóre firmy starają się nas znowu przekonać do spodni "dzwonów", ale czy ulegniecie temu trendowi, to już Wasza decyzja :)




DZIANINY, GRUBE SPLOTY

O tej porze roku zawsze powracają grube dzianiny, co oczywiście jest wynikiem spadku temperatury powietrza. Warto zainwestować w porządny sweter, zwłaszcza taki o wyraźnych, grubych splotach. Już samo patrzenie na takie detale daje mi poczucie ciepła;). Jeśli chodzi o kolor, zależy on wyłącznie od preferencji, przykładowo moim zdaniem najlepsze są różne odcienie szarości, ewentualnie pastele. Wełniane lub kaszmirowe swetry bywają dosyć drogie, ale ciekawą alternatywą są poszukiwania na wyprzedażach lub w lumpeksach - można tam trafić na rzeczy bardzo dobrej jakości. Grube sploty mają zastosowanie również w innych częściach garderoby: szalach, czapkach i rękawiczkach. 




KAPELUSZE 

Popularność kapeluszy od kilku lat rośnie, ale w tym roku osiągnęła chyba apogeum. Chodząc po galeriach handlowych przekonacie się, że praktycznie nie znajdziecie sklepu, który nie miałby w ofercie kapelusza. Firmy kuszą różnymi modelami i kolorami, dlatego warto postawić na dobrą jakość. Jeżeli już w sklepie kapelusz wygląda jak wyjęty z pralki, dziwnie się zagina, mechaci lub ma zaciągnięcia, to nie marnujcie na niego pieniędzy. Ja jestem wielką fanką tych nakryć głowy i mam ich chyba 6 lub 7, przy czym sama kupiłam jeden, resztę mam w spadku po mamie;). 



No to rzeczy ponadczasowe mamy już omówione. W sklepach natomiast możecie trafić również na te, które moment świetności mają za sobą. W oparciu o lekturę kilku artykułów myślę, że podczas zakupów warto przemyśleć kupno: 

- kurtek typu parka - były modne chyba od trzech sezonów, ale ich czas wyraźnie się kończy. Oczywiście na ulicy wciąż zobaczycie ich sporo, co wynika z zakupów zrobionych w latach poprzednich, ale coraz mniej firm ma je w swojej ofercie (nie licząc młodzieżowych). 

- płaszczy szlafrokowych - nie do każdej sylwetki pasują, nie są też zbyt praktyczne przy ujemnych temperaturach (najczęściej brak guzików), ani uniwersalne (na bardzo eleganckie wyjścia się nie nadają). Ogólnie do modnych w danym sezonie okryć wierzchnich trzeba podchodzić z dużym dystansem, gdyż co roku lansowane są inne typy: budrysówki, płaszcze oversize, płaszcze typu polo lub właśnie "szlafroki". 

- spodnie kuloty - kolejny hit tego roku, na Instagramie chyba wszystkie znane blogerki miały w nich zdjęcia. Skracają nogi, a jeśli nie mamy idealnej sylwetki, to ciężko je z czymkolwiek zestawić.

- czarne czapki beanie ze zwariowanymi napisami, zwłaszcza w grupie osób 20+.

Czy jeszcze przychodzi Wam do głowy coś, co można dopisać do jednej lub drugiej grupy? Czekam na Wasze opinie. 

niedziela, 11 października 2015

Targi Slow Fashion w Warszawie

Taki kwiecisty napis witał wszystkich przybywających na targi :)

Nie wiem jak Wam, ale mi jesienna aura dała już porządnie popalić, bo od pięciu dni nieprzerwanie choruję. W ostatnich miesiącach postanowiłam zrobić poważną rewolucję w swoim życiu, podjęłam kilka istotnych decyzji, dużo się działo (być może za jakiś czas napiszę o szczegółach), a tutaj nagle dopadło mnie łóżko, piżama i 10 paczek chusteczek dziennie. Organizm chwilowo odmawia mi posłuszeństwa, ale jak to mówią "nie ma tego złego...", ponieważ mogę spokojnie napisać Wam o moich odczuciach związanych z warszawskimi targami Slow Fashion, na które pojechałam w zeszłym tygodniu. 

Wrażenia mam raczej pozytywne, chociaż przyznaję, że było także trochę poważnych niedociągnięć. W dużym skrócie, zdecydowanie na plus oceniłabym miejsce organizacji wydarzenia (Stadion Narodowy), podział targów na strefy, organizację przymierzalni oraz imponującą liczbę wystawców. Z kolei słabą stroną była dla mnie strefa Slow Food (wewnątrz praktycznie trzy stoiska i brak miejsc do siedzenia, na zewnątrz foodtrucki, które ponoć były "wyselekcjonowane", jednak moim zdaniem ze slow foodem miały niewiele wspólnego), a także bilety w formie opasek na nadgarstek (od razu skojarzyły mi się z hotelowymi, neonowymi bransoletkami "all inclusive"). Tym, co jednak trapi mnie najbardziej (po raz kolejny) jest zbyt mała różnorodność oferowanych produktów, i ich wysokie ceny. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale napotkałam całkiem sporo przypadków, gdy np. poliestrowa sukienka do kolan kosztowała 600 złotych, a bluza dresowa 300. Muszę poświęcić temu tematowi oddzielny post, ale niesamowicie irytuje mnie zawyżanie cen tylko dlatego, że coś jest "made in Poland". Natomiast kwestię braku różnorodności poruszałam już kiedyś we wpisie o krakowskim Kiermashu (tutaj link) i wciąż jestem zawiedziona, choć już nie w takim dużym stopniu.






Jak pewnie część z Was pamięta, spore nadzieje wiązałam ze strefą Elegance, ponieważ przeważająca na targach moda "dresowa" nie jest do końca w moim stylu. Muszę przyznać, że obecnych było bardzo wielu wystawców oferujących ubrania i dodatki eleganckie, jednak chodząc od stoiska do stoiska odniosłam wrażenie, że na co drugim widzę to samo. Wyraźnie dominowały płaszcze oversize lub typu szlafrokowego, sukienki "tuby", piankowe spódnice oraz minimalistyczna biżuteria. Jeżeli zaś chodzi o modę męską to były tylko trzy stoiska godne uwagi. Na szczęście udało mi się trafić na kilku wystawców, którzy skradli moje serce. Miałam bardzo rygorystycznie określony budżet, dlatego nie kupiłam wiele, ale teraz przynajmniej wiem, na jakie perełki powinnam zacząć oszczędzać;).

Na co dzień do mojej garderoby bardzo lubię wplatać różne elementy inspirowane modą męską, dlatego gdy zobaczyliśmy z mężem stoisko Moniki Stawczyk (tworzącej pod marką Bowstyle), nie mogliśmy się od niego oderwać. Pani Monika ma w ofercie muchy i poszetki we wszystkich kolorach i wzorach, jednak na nas największe wrażenie zrobiły szyte przez nią męskie i damskie kamizelki. Uwierzcie mi, na tak dobre krawiectwo aż miło było popatrzeć. Ostatecznie kupiłam dla siebie dwie muchy (poniżej), a mąż wciąż rozważa zamówienie kamizelki:).



Kolejna marka, którą chciałabym Wam polecić jest Pradelle - jedyny w Polsce dystrybutor biżuterii Thallo tworzonej z... naturalnych roślin! Jak możemy przeczytać na ich stronie "rośliny są w odpowiedni sposób utrwalane, poddawane obróbce, a następnie platerowane metalami szlachetnymi o najwyższej próbie. Na koniec biżuteria jest utwardzana specjalnym lakierem, tak żeby była odporna na różne uszkodzenia mechaniczne. Wszystkie z czynności są wykonywane ręcznie z największą starannością." Skomplikowany proces produkcji ma swoje odzwierciedlenie w cenach, są one jednak dość zróżnicowane. Poniżej mój ulubiony (niestety póki co tylko na zdjęciu) naszyjnik Demetra, zrobiony z dwóch kłosów zboża pokrytych złotem. Cudo!



Podczas targów widziałam kilku wystawców oferujących kurtki skórzane, ale najlepsze wrażenie zrobiła na mnie pani z Mollocco Design. Piękne kurtki w różnych krojach i kolorach, a do tego w bardzo atrakcyjnej cenie. Moją obecną skórzaną ramoneskę mam już dość długo i uwielbiam ją, ale gdy w końcu nadejdzie koniec jej "żywota", to nie mam wątpliwości do kogo się zwrócić:). Mollocco reklamuje się słowami "uszyjemy ze skóry wszystko czego zapragniesz", więc do wyboru są także sukienki, bluzki, spódnice oraz torebki nerki.



Skoro już o torebkach mowa, to muszę wspomnieć o marce LA BOBA. Jej cechy charakterystyczne to proste, eleganckie wzory i świetna jakość wykonania. W moje gusta najbardziej trafiają modele o mniejszych rozmiarach i pudełkowym kształcie, takie jak Alicante, Carmen (poniżej) czy Havana. Znaczącym minusem są jednak ceny, gdyż polskie torebki skórzane o podobnych wymiarach można kupić znacznie taniej (na przykład u Klaudii Rozwadowskiej czy Zuzi Górskiej).


I już na zakończenie M.unique, które urzekło mnie swoją kolekcją - prostą, ale bardzo kobiecą i elegancką. Znajdziecie tam przede wszystkim sukienki i spódnice, chociaż ja przekornie kupiłam... spodnie. Od bardzo dawna szukałam podobnego kroju, i nie mogłam sobie odmówić gdy je zobaczyłam. Są w kolorze granatu, z wysokim stanem, zakładkami i zwężającą się nogawką (skład: 95% wiskoza). M.unique dostało mojego "lajka" na facebooku, bo wiem, że będę z zainteresowaniem obserwować ich nowe kolekcje.

To już wszystko na dzisiaj. Może ktoś z Was również był wtedy na targach Slow Fashion? Albo wybrał się na wczorajszy CRACK Fashion Festival w Krakowie? Niestety przez chorobę ja musiałam sobie odpuścić. Trzymajcie się ciepło!


piątek, 11 września 2015

Przypominajka

Jak to jest z Waszą pamięcią do ważnych dat? Czy w codziennym pędzie zdarza Wam się zapominać o urodzinach/imieninach bliskich, a potem kupować prezent na ostatnią chwilę? Ja przez większość czasu nie miałam z tym problemu, jednak od kiedy wyszłam za mąż i moja rodzina się powiększyła wiedziałam, że ciężko będzie mi od razu wszystko zapamiętać. Teoretycznie każde święto można sobie zaznaczyć w kalendarzu, ale u mnie właściwie nigdy to rozwiązanie się nie sprawdziło.

Jakiś czas temu przeglądałam w internecie portal z polskim rękodziełem, i znalazłam świetną rzecz, którą od razu zamówiłam. Na stronie zamieszczono ją w kategorii "kalendarze", ale w sumie kalendarzem bym tego nie nazwała, więc sama używam określenia "przypominajka". Pod każdym miesiącem znajdują się drewniane krążki, na których wypisuje się ważne daty. Co ważne, krążki te można dowolnie przewieszać. 



My postanowiliśmy zaznaczyć urodziny najbliższych (na czerwono) oraz imieniny (na niebiesko). Na odwrocie podpisaliśmy konkretne osoby. Przypominajka wisi w kuchni tuż obok stołu, więc codziennie mam ją przed oczami. Dzięki temu, sporo dat już sama zapamiętałam. Muszę również dodać, że przypominajka zawsze wzbudza duże zainteresowanie podczas wizyt gości:). 



Dzisiejszy post powstał bardzo spontanicznie, ponieważ od kilku dni pracuję nad innym, bardziej obszernym postem, w którym postaram się pokazać najciekawsze jesienne propozycje polskich producentów. Mam nadzieję, że wpis uda mi się skończyć i zamieścić na blogu już niedługo. 

środa, 26 sierpnia 2015

Spacerem przez Wiedeń, cz.2

Nareszcie udało mi się znaleźć chwilkę, żeby dopisać krótkie uzupełnienie dotyczące zwiedzania Wiednia. Dziś chciałabym skupić się na kilku interesujących miejscach, o które można spokojnie zahaczyć podczas wędrówki po mieście. Niestety z braku czasu nie wszędzie udało nam się dotrzeć, ale z pewnością nadrobimy zaległości podczas kolejnej wizyty w stolicy Austrii.

Targ Nashmarkt
Najsłynniejszy wiedeński targ, na którym nie tylko kupicie pyszne warzywa i owoce, lecz także zapoznacie się z przysmakami kuchni całego świata. Do wyboru jest ponad 120 lokali, handlujących między innymi produktami włoskimi, tureckimi, czeskimi, hinduskimi, arabskimi czy chińskimi. Bardzo zależało mi na tym, aby odwiedzić Nashmarkt w sobotę, ale niefortunnie nasz wyjazd trwał od niedzieli do czwartku. Dlaczego akurat sobota? Ponieważ w ten dzień Nashmarkt przemienia się w wielkie targowisko staroci. Z pewnością można trafić tam na niejedną perełkę. Wyczytałam również, że wielu znanych aktorów, muzyków i innych artystów ulega magii wiedeńskiego pchlego targu. Słynne sobotnie targowisko w pewnym sensie stało się miejscem kultowym, ważnym punktem spotkań miłośników wielokulturowej mieszanki. 






Spalarnia odpadów
Podczas zwiedzania Wiednia możecie zauważyć intrygującą wieżę górującą nad miastem. Wbrew pozorom nie jest to ani wieża telewizyjna, ani jakiś ekscentryczny biurowiec, lecz komin spalarni odpadów Spittelau. Spalarnia leży niecałe 4 km od ścisłego centrum miasta. Obecny budynek powstawał w latach 1988-1992 (poprzedni zniszczył pożar z 1987 roku), a prace projektowe powierzono zagorzałemu zwolennikowi ochrony przyrody (znanemu Wam już z poprzedniego postu) Friedensreichowi Hundertwasserowi. I znowu (tak jak w przypadku Hundertwasserhaus) artysta za wykonanie projektu spalarni nie wziął ani grosza. Dokładał wszelkich starań, aby z ponurego budynku stworzyć barwną i radosną konstrukcję, czemu służyć miały kolorowe fasady oraz złota kula na kominie. Co więcej, część zadaszeń obsadzono drzewami, a w kominie zbudowano specjalne gniazda, w których spokojnie mieszkać mogą różne gatunki ptaków. Spalarnia Spittelau stała się niezwykłym przykładem harmonii między człowiekiem, naturą i nauką, a także na stałe „wrosła” w krajobraz Wiednia.




Zentralfriedhof
Jeżeli chodzi o powierzchnię jest to drugi największy cmentarz Europy, natomiast pod względem liczby pochowanych osób zajmuje zasłużone pierwsze miejsce z wynikiem 3,3 miliona pochówków od 1874 roku. Cały obszar podzielony został na kilka sekcji takich jak: katolicka, protestancka, prawosławna, muzułmańska oraz wojskowa. Zdaję sobie sprawę, że cmentarze to dosyć specyficzne obiekty do zwiedzania, ale ja bardzo lubię atmosferę starych nekropolii. Oprócz podziwiania zabytkowych grobowców warto odszukać miejsce spoczynku znanych osób, między innymi Ludwika van Beethovena, Johannesa Brahmsa oraz Franciszka Schuberta. Na Zentralfriehof dojedziecie bez problemu tramwajem numer 71. 
P.S. Największy w Europie (pod względem powierzchni) jest cmentarz Ohlsdorf w Hamburgu. Na jego obszarze regularnie kursują dwie linie autobusowe, zatrzymujące się łącznie na 22 przystankach!




Wieże przeciwlotnicze
Sześć stalowo-betonowych konstrukcji zaprojektował w 1942 roku Friedrich Tamms. Każda ma 40 metrów wysokości oraz 37 metrów obwodu. Propaganda SS głosiła, że po wygraniu wojny budowle zostaną pokryte marmurem, przez co staną się monumentalnym symbolem zwycięstwa Rzeszy. Wojna jak się skończyła wszyscy wiemy, a wieże pozostały i do dziś szpecą miasto. Ich wyburzenie utrudnia fakt, że otoczone są terenem gęsto zabudowanym. W szczególności warta uwagi jest wieża 2-L (w pobliżu Mariahielferstrasse), która została zaadaptowana na Dom Morza (Das Haus des Meeres) – największe morskie akwarium w Austrii. Na 11 piętrze znajduje się kawiarnia, z której roztacza się piękny widok na cały Wiedeń, a na jednej ze ścian wieży urządzono efektowną ściankę wspinaczkową.





To już wszystko na temat Wiednia. Jeżeli w najbliższym czasie odwiedzicie, lub już odwiedziliście któreś z opisanych tutaj miejsc, dajcie znać i podzielcie się wrażeniami. J

piątek, 21 sierpnia 2015

Spacerem przez Wiedeń



Niedawno wróciłam z Wiednia, w którym miałam okazję być drugi raz w życiu. Część znajomych odrobinę dziwiła się, że mój tygodniowy urlop spędzam właśnie tam. Jeszcze dodatkowo 5 dni na miejscu – co tam robić tyle czasu?? Powiem tak: przy założeniu, że nigdzie się nie spieszymy, dużo spacerujemy i samodzielnie odkrywamy miasto, te pięć dni było dla nas w sam raz, a program i tak mieliśmy codziennie napięty. J
Dziś chciałabym podzielić się moimi wrażeniami i pokazać Wam miejsca, do których nie docierają zabiegani turyści. Być może wpis ten zainspiruje kogoś do pierwszej/ponownej wizyty w Wiedniu, i jego poznawania poza utartymi szlakami turystycznymi. Oczywiście nie znaczy to, że należy zignorować najważniejsze obiekty miasta (Hofburg, Schonbrunn, katedrę św. Szczepana czy Prater). Mój post jest raczej propozycją dla tych, którzy wszystko to już widzieli. Chcę Wam przekazać tyle obszernej treści, że prawdopodobnie obejmie dwa posty. Na razie skupię się na miejscach/rzeczach wartych zobaczenia, bo pewnie to interesuje Was najbardziej. Zaczynamy!

Miasto samo w sobie
Zwiedzanie obszarów wyłączonych z masowego ruchu turystycznego być może nie przyniesie nam efektownych zdjęć do wrzucenia na fb, ale z pewnością dużo powie o danym miejscu i warunkach życia jego mieszkańców. Dzięki temu poznajemy prawdę, a nie spektakl odgrywany pod turystów. Co więcej, z łatwością możemy wypatrzeć interesujące elementy przestrzeni, których w tłumie i pędzie nigdy byśmy nie zauważyli. Wiedeń obfituje w takie „smaczki”, trzeba tylko uważnie się rozglądać;).






Wobec powyższego mogłoby wydawać się, że zabytkowe centrum Wiednia (Innere Stadt) należy omijać szerokim łukiem. Nic bardziej mylnego! Wystarczy odrobinę zboczyć z Graben lub Kartner Strasse, i zagłębić się w labiryncie mniejszych uliczek. Skutek porównałabym do podróży wehikułem czasu: malownicze zaułki, wąskie przejścia, klimatyczne dziedzińce, cisza i brak ludzi. W wyniku takiej wędrówki napotkaliśmy kilka ciekawych miejsc, między innymi Muzeum Pokoju (Blutgasse 3). Ogólnie w Wiedniu można odwiedzić wiele nietypowych muzeów, np. kominiarzy, cyrku, cegieł oraz pochówków (tak, dobrze przeczytaliście;)).





Hundertwasserhaus
Niesamowity budynek mieszkalny zaprojektowany przez malarza Friedensreicha Hundertwassera. Według jego koncepcji dom ten miał wyrażać dialog człowieka i natury, jako równych sobie partnerów. Znajduje się na rogu Lowengasse i Kegelgasse, ale zapewniam, że rozpoznacie go z daleka. Cechy charakterystyczne to kolorowa fasada, ceramiczne zdobienia (zwłaszcza na kolumnach), a także… około 250 drzew i krzewów. Z pewnością zauważycie też ewidentną ucieczkę od linii prostych, gdyż nawet chodnik przed budynkiem został mocno pofałdowany, jak gdyby rozsadzały go gigantyczne korzenie drzew. Podobno Hundertwasser nie wziął za projekt budynku pieniędzy, ponieważ satysfakcjonował go fakt, iż nikt nie wybudował tam nic, co (w jego mniemaniu) byłoby brzydkie. W Wiedniu można oglądać także inny budynek jego autorstwa – KunstHaus, do którego z braku czasu nie udało nam się dotrzeć.




Xocolat
Przygotowując się do wyjazdu trafiłam w internecie na wzmiankę o wiedeńskim sklepie, w którym do wyboru jest ponad 120 gatunków czekolady!  Jak się pewnie domyślacie, nie mogłam przejść obok takiej informacji obojętnie, i postanowiłam to cudowne miejsce odszukać. Okazało się, że wspomniany sklep znajduje się w przepięknym pasażu, biegnącym przez kamienicę między ulicami Freyung i Herrengasse. Sam sklep to (dla miłośników słodkości) prawdziwy raj na Ziemi. Wybór był ogromny, widzieliśmy czekolady z całego świata: gorzkie, mleczne, białe, z owocami, orzechami, kawą, marcepanem, solą(!), w tabliczkach, czekoladkach, pralinach… co tylko sobie wymyślicie. Kupiliśmy (po upływie pół godziny) kilka rodzajów dla siebie i rodziny. Dla mnie zdecydowanie najciekawsza była zielona czekolada matcha z suszonymi owocami mango (czym jest matcha? Jeśli ktoś jest ciekawy, to polecam lekturę tego artykułu).







Grinzing
Zapewne będąc w Wiedniu udacie się na Wzgórze Kahlenberg, gdyż jest to najbardziej „polskie” miejsce w stolicy Austrii – to stamtąd Jan III Sobieski ruszył do bitwy z Turkami. Przed bitwą modlił się w kościółku, którym obecnie opiekują się polscy księża, a z dzwonnicy co godzinę rozbrzmiewa polski hymn. Podczas wizyty na Kahlenbergu gorąco polecam Wam odwiedzić po drodze Grinzing, jedną z dzielnic Wiednia (do 1892 roku oddzielne miasteczko), która słynie z wina i tradycyjnych winiarni. Spacerując tam cały czas czułam niezwykły klimat tego miejsca. Wybraliśmy jeden z lokali, i chociaż w planach mieliśmy tylko skosztowanie lokalnego wina, to atmosfera była tak urzekająca, że zostaliśmy jeszcze na obiad (swoją drogą bardzo smaczny). Na Grinzing dotrzecie tramwajem linii 38, lub jadącym na Kahlenberg autobusem numer 38A.





Dziś to wszystko, postaram się kolejny post napisać jak najszybciej. Obiecuję kolejne ciekawe miejsca oraz porcję własnych spostrzeżeń na temat samego miasta.
Jeżeli byliście już w Wiedniu, co najbardziej Wam się podobało? A jeśli nie, to co planujecie zobaczyć?